2025-03-10
Julian Pawlik: "To nie koniec. To początek"
Z Giżycka do Giżycka - przez Warszawę, Sofię, Stambuł, Delhi, Bangkok, Kuala Lumpur, Singapur, Dżakartę, Pekin oraz setki innych miast i miasteczek. No i przez Jawę, oczywiście, będącą gwoździem całego programu. Po 155 dniach Julian Pawlik ponownie postawił stopę na giżyckiej ziemi. Dużo wcześniej niż planował, wyruszając stąd pod koniec minionego lata. On sam twierdzi, że przez tych kilka miesięcy dojrzał i dorósł, a podróż zmieniła jego życie o 180 stopni.
Pierwszego września ubiegłego roku wyruszył rowerem z Giżycka na indonezyjską wyspę Jawa. To był jego autorski projekt. "Wchodzę na wyższy level wolności" - mówił podekscytowany i zarazem bardzo szczęśliwy, żegnając się z rodzinnym miastem. Odwiedził 14 krajów, przemierzając łącznie około 8 tysięcy kilometrów, od czasu do czasu z konieczności korzystając z innych niż jednoślad środków transportu.
Start podróży - 1 września 2024, Ekomarina Giżycko
Przygodę życia 19-letniego podróżnika relacjonowaliśmy co miesiąc (w miesięczniku Moje Giżycko), z uwagą śledząc w sieci jego pełne wzlotów, upadków i niespodziewanych zwrotów akcji codzienne zmagania na trasie, a nierzadko heroiczną walkę z własnymi słabościami. Bywało ciężko (fizycznie i psychicznie), ale jasno trzeba powiedzieć, że chłopak dał radę!
Choć rzeczywistość płatała figle, wielokrotnie drwiąc z młodzieńczych planów i wyobrażeń, Julek nigdy nie zrobił kroku wstecz, nie wywiesił białej flagi. A okazji ku temu miał doprawdy bez liku. Większość z nas z pewnością złamałyby pękające co rusz dętki i inne defekty sprzętu, noclegi w podrzędnych hostelach (w łóżkach z obrzydliwymi karaluchami w pakiecie) czy notoryczne kłopoty z bankomatami, dla wielu z nas problemem byłaby jazda po zatłoczonych ulicach w Indiach, gdzie jedyną zasadą jest kompletny brak zasad, o przejechaniu rowerem kilkudziesięciu kilometrów dziennie w niewyobrażalnym skwarze nie wspominając. Julek nie ukląkł, każdego dnia - mimo piętrzących się przeciwności (i buntującej się psychiki) - konsekwentnie zmierzając do wyznaczonego celu. Na wymarzoną Jawę dotarł po... 30-godzinnej podróży promem!
Do Polski młody podróżnik wrócił 3 lutego samolotem z Dżakarty z przesiadką w Pekinie (wielogodzinne oczekiwanie na lot umilając sobie wizytą na słynnym Wielkim Murze Chińskim). Wrócił bez roweru - towarzysz jego podróżniczej doli i niedoli na zawsze został w Indonezji, albowiem tuż przed wylotem do kraju poważnie ucierpiał w wypadku. To cud, że Julek wyszedł z niego bez szwanku, bo siła uderzenia skutera, który na drodze podczas jazdy odbił się od autobusu, niszcząc pojazd giżycczanina, była naprawdę ogromna... Być w Chinach (choćby tylko przelotem) i nie zobaczyć Wielkiego Muru Chińskiego? Julian Pawlik nawet nie rozważał takiej opcji...
W serwisie YouTube można już obejrzeć 75-minutowy film "Po prostu..." o pięciomiesięcznej wyprawie Juliana Pawlika (i przez niego zmontowany). On sam, pytany wiele razy o to, czy to już koniec jego wielkiej przygody, odpowiada z uśmiechem: "Nie! Mam dwa projekty w głowie – jeden już w realizacji, drugi czeka na swoją kolej. To dopiero początek...".
Fotorelacja z wyprawy Juliana Pawlika
Tekst: Bogusław Zawadzki (Miesięcznik Moje Giżycko)
Fot. Archiwum Juliana Pawlika